Interaktywny spis treści
DZIEŃ 1 - Droga na jezioro Garda (Salò)
Z samego rana (19.07.2017) wylecieliśmy z Michałem z Warszawy do Bergamo (Orio al Serio, Włochy) – oglądaj film powyżej od początku. Samolot kosztował nas 89 zł za osobę. Obranym przez nas kierunkiem było jezioro Garda, a konkretnie jego południowa część – okolice Sirmione. Zamierzaliśmy przemieszczać się głównie autostopem, ale rzeczywistość na początku odrobinę zweryfikowała nasze plany. Przez pierwsze parę godzin próbowaliśmy złapać stopa w najbliższych okolicach lotniska – bezskutecznie, więc chcąc nie chcąc, zdecydowaliśmy się zapłacić za autobus do Brescii (kilkanaście euro za osobę). Problem leżał w tym, że przy lotnisku od razu znajdowały się autostrady, a pozostałe drogi nie prowadziły w stronę naszego celu. Z perspektywy czasu powinniśmy spróbować łapać stopa z parkingu lotniska.
Do Brescii przejechaliśmy zaledwie ponad 50 km. Ponowne łapanie stopa szło już bardziej opornie. Po przejściu znacznej odległości, coraz mniej wierzyliśmy w powodzenie. Na szczęście na przystanku autobusowym zatrzymał się pewien Włoch. Poinformował, że może nas zabrać blisko zachodniej części jeziora Garda, co trochę kolidowało z naszym planem. Ostatecznie jednak zgodziliśmy się. Pozdrawiamy Rino Fiorentino! Tym razem przejechaliśmy ponad 30 km i wysiedliśmy na rozdrożu.
Po niedługim czasie zatrzymało się kilku chłopaków, którzy podwieźli nas około 10 km do miejscowości Salò nad jeziorem Garda. Poznaliśmy część miasta znajdującą się nad jeziorem, zażyliśmy kąpieli, poszliśmy na pizzę i na koniec dnia rozbiliśmy namiot w najbliższym sąsiedztwie kempingu. Ponieważ tego dnia wszystkie sklepy były wcześnie zamykane, szliśmy spać o “suchym pysku”.
DZIEŃ 2 - Salò i autostop do Werony
Oglądaj od 0:52. Drugiego dnia (20.07.2017) rano dowiedzieliśmy się, że byliśmy rozbici na prywatnej posesji, ale właściciel nie robił nam problemów. Ruszyliśmy ponownie nad jezioro, gdzie krótko po kąpieli mieliśmy zacząć łapać stopa w kierunku Wenecji. Zbierając się z plaży poznaliśmy lokalnych mieszkańców (wszystko dzięki wspólnej znajomości utworu Hilight Tribe – Free Tibet). Okazało się, że każdy z nich pochodzi z innego kraju – był wśród nich m.in Ukrainiec i Albańćzyk. Spędziliśmy z nimi ładnych kilka godzin.
Po zrobieniu zakupów wymaszerowaliśmy w kierunku wylotówki. Niewiele później starsze małżeństwo podwiozło nas za miasto, a następnie złapaliśmy kolejnego stopa – przejechaliśmy około 20km do Desenzano del Garda.
W trakcie spaceru na kolejną wylotówkę zatrzymał się kierowca, który docelowo miał jechać do Werony. Po przejechniu ponad 50km, wylądowaliśmy pod miejscowością San Martino Buon Albergo (pod Weroną). Łapanie stopa ze stacji benzynowej okazało się jednak bezskuteczne. Już zebraliśmy się do rozbijania namiotu, kiedy nagle zatrzymała się pewna Pani, która widząc nas drugi raz w tym samym miejscu, postanowiła podwieźć nas w głąb miejscowości, gdzie po pewnym czasie znaleźliśmy kolejne miejsce na rozbicie namiotu (choć trochę się nachodziliśmy).
DZIEŃ 3 - Nieudany autostop i nocleg w Wenecji
Oglądaj od 2:05. Trzeci dzień (21.07.2017) to mnóstwo straconych godzin na bezskutecznym łapaniu stopa, w pełnym słońcu, przed wjazdem na autostradę w San Martino Buon Albergo. Ostatecznie nie chcąc tracić więcej czasu, wsiedliśmy do pociągu, którym dojechaliśmy do Wenecji (Santa Lucia).
Tego dnia zwiedziliśmy Wenecję głównie po zachodzie słońca. Podczas poszukiwania korkociągu do wina, poznaliśmy Polaków, od których dowiedzieliśmy się m.in. o istnieniu weneckiej wyspy Lido, na której jest plaża i lepsza perspektywa rozbicia namiotu. Na wyspę dostaliśmy się “wodnym autobusem”, który służył za komunikację miejską. Na plaży poznaliśmy dwóch Kanadyjczyków, a następnie rozbiliśmy namiot na terenie bardziej zielonym.
DZIEŃ 4 - Zwiedzanie Wenecji + Triest
Oglądaj od 3:48. Czwartego dnia (22.07.2017) po kąpieli w morzu na wyspie Lido, wróciliśmy na główną część Wenecji, gdzie tym razem za dnia mieliśmy okazję podziwiać największe atrakcje turystyczne – m.in. Plac Świętego Marka czy Most Westchnień. Miasto ma swój ciekawy klimat – wąskie uliczki i ładne budynki. Gdyby nie mapa na telefonie to długo byśmy błądzili. Wiedzieliśmy, że z Wenecji trudno będzie złapać stopa, dlatego też kolejny raz postanowiliśmy skorzystać z pociągu. Kolejnym celem naszej wyprawy była stolica Słowenii – Lublana.
Wieczorem dojechaliśmy zatem do miejscowości przygranicznej – Triest. Pochodziliśmy co nieco po centrum, wypiliśmy piwko nad morzem i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na rozbicie namiotu. W tym celu podjechaliśmy autobusem, przeszliśmy całkiem długo w głąb parku Parco Farneto aż ostatecznie znaleźliśmy w miarę równy teren.
DZIEŃ 5 - Autostop do Lublany
Oglądaj od 5:28. Piątego dnia (23.07.2017) wydostaliśmy się na wylotówkę z miasta celem złapania stopa do Lublany. Nie mieliśmy nic do picia, a była niedziela (większośc sklepów zamknięta). Udało nam się jednak zajść do ledwo otwartej pizzerii, gdzie ugasiliśmy pragnienie i otrzymaliśmy karton potrzebny do łapania stopa. Następnie zostaliśmy podwiezieni do przygranicznej miejscowości – Opicina, gdzie na ostatnią chwilę udało nam się zrobić zakupy w lokalnym sklepie. Następnie przeszliśmy na kolejną wylotówkę do granicy, gdzie po dłuższym czasie zatrzymało się dwóch Włochów, którzy zabrali nas bezpośrednio do Lublany. Okazało się, że ich miejscem docelowym był Budapeszt – czyli nasz następny cel. Szkoda, bo mogliśmy pojechać z nimi dalej, ale nie chcieliśmy rezygnować ze stolicy Słowenii.
Pierwszy raz podczas tej podróży zdecydowaliśmy się spędzić noc w hostelu. Jak na słoweńskie warunki był niezbyt drogi i na dodatek w centrum (Dragondoss Hostel – wyszło €38,54 za dwie osoby w pokoju z dodatkową osobą). Zwiedziliśmy centrum, a późnym wieczorem zaszliśmy do shisha baru (Hadouta Shisha Lounge). W niedzielę wiele miejsc było pozamykanych, ale ostatecznie udało nam się znaleźć otwarty lokal (Bar ‘Shooters’). Po pewnym czasie poznaliśmy grupę Słoweńców, z którymi zostaliśmy do rana. Ciekawostka: na placu Prešernov trg jest miejsce, w którym Lublana ma swoją “własną pogodę”. Na wysokości jest pewna instalacja, z której kropi woda, sprawiająca wrażenie deszczu.
DZIEŃ 6 - Dotarcie do Budapesztu
Oglądaj od 6:29. Szósty dzień (24.07.2017) to kolejna porażka autostopowa. Początkowo chcieliśmy dostać się na jezioro Balaton, ale z biegiem czasu obraliśmy za cel stolicę Węgier. Straciliśmy mnóstwo godzin na łapaniu stopa w deszczu. Dlatego ostatecznie chcąc nie chcąc postanowiliśmy pojechać do Budapesztu nocnym pociągiem.
Nie zapłaciliśmy za wagon sypialniany. Okazało się, że w zwykłych przedziałach też można bez problemu rozłożyć fotele, co w zasadzie w zupełności nam wystarczało (mieliśmy zabawne drzwi – zobacz zdjęcie poniżej). Nie wiem, czy wynikało to ze zwykłej uprzejmości, z pomyłki, czy konduktorów nie interesowały już miejscowości za granicą, ale w pociągu został nam sprzedany bilet zaledwie do miejscowości znajdującej się jeszcze w Słowenii (Hodoš), czyli zapłaciliśmy dużo mniej. Wyjazd był po północy, a do Budapesztu trafiliśmy około 8:30. O 22:00 zostały zamknięte kasy na dworcu w Lublanie.
Następne trzy dni podróży w Budapeszcie zostały zawarte w kolejnym artykule, kliknij tutaj :).
1 Comment